od czego by tu zaczac ...
od poczatku ale w duzym skrocie. wracam do swiata zywych... 15 lat temu mialam wypadek samochodowy, cudem przezylam. Ja kierowalam, odwozilam do domu przyjaciolke. Wpadlam w poslizg i moje VW Polo obrocilo sie na przeciwny pas ruchu, wprost pod jadacy z duza predkoscia samochod. Na szczescie dla mnie, a tak naprawde dla mojej przyjaciolki, z calym impetem ten samochod uderzyl w moje drzwi, jej sie nic nie stalo. Mialam strasznie potrzaskana miednice, i caly zestaw innych obrazen. W moim miescie w szpitalu nie potrafili nic z tym zrobic. Tata odnalazl jedynego lekarza w kraju, ktory podjal sie operacji. Kilka lat zajelo mi dochodzenie do sprawnosci, reoperacji, po tych kilku latach nawet sie zakochalam, mialam narzeczonego, ale popsulo sie nam i skonczylo jak z kazdym innym
Po tych kilku latach, zaczely mi sie robic zwyrodnienia stawu biodrowego. Koksartroza pourazowa to sie nazywa. Bol. Najpierw delikatny, na zmiany pogody, po wiekszych wysilkach. Znalazlam na to sposob, chodzilam na silownie z trenerem personalnym. Az przyszedl ten koronawirus. Silownie zamkneli. Trener stracil prace, a ja - od poczatku tej pandemii, przestalam cwiczyc. Zabijalam bol alkoholem i lekami.
Moje zwyrodnienia w lipcu byly juz tak masywne, noga jedna krotsza od drugiej o 5 cm, bol 24 h.
Bardzo balam sie tego, cala moja rodzina tego sie bardzo bala, ale wstawilam endoproteze pod koniec lipca. Nic mnie nie boli, chodze normalnie ... ale jak czlowiek zyl z bolem prawie pol zycia, teraz mam 34, swiat sie zmienia. Na poczatek tyle